Znów kolejny rok za nami, a my wkroczymy za miesiąc w piąty rok istnienia Dyskusyjnego Klubu Książki w Zielonkach. Bywało różnie. Nasze książki raz nas bawiły, innym razem irytowały, skłaniały do refleksji, zastanowienia, czasem wręcz oburzały. Podczas tych 40 spotkań omówiłyśmy wspólnie 41 lektur, a od kwietnia 2013 roku podczas tajnego głosowania przydzielałyśmy im również ocenę punktową.

Na pierwszym w  2015 roku spotkaniu zagościł u nas amerykański pisarz Charles Martin oraz jedna z jego powieści zat. „Kiedy płaczą świerszcze”. Jak to już u nas bywa książka podzieliła grupę na trzy główne obozy. Tych, którym się nie podobała, tych którym podobała się połowicznie oraz tych, których zachwyciła (choć to może jednak za duże słowo).

Fabuła jest może nieco banalna, przypadkiem krzyżują się drogi ciężko chorej dziewczynki i genialnego kardiochirurga, który przed pięcioma laty stracił żonę, cierpiącą na tę samą dolegliwość co mała Annie. Przypadkiem mają tę samą grupę krwi (a oprócz tego ma ją także szwagier kardiochirurga), co będzie miało kapitalne znaczenie w dalszej części powieści. Zupełnie zbędnym według nas elementem było pojawiające się znikąd tornado, niszczące całkowicie dobytek naszych bohaterów, męczyły nas opisy rekonstrukcji i remontu łodzi (zwłaszcza ich silników).

Jeśli nie będziemy do tych szczegółów przywiązywać zbyt dużej uwagi możemy cieszyć się naprawdę miłą lekturą, dotykającą problemu zdrowia, uzależnienia od pracy i leków oraz transplantologii. Sam zabieg oraz poprzedzające go przygotowania są opisane bardzo skrupulatnie, a wiadomości wyniesione z powieści, dotyczące pracy serca oraz jego roli w organizmie każdego z nas, czy różnych jego komplikacji są niesamowicie ciekawe. Zapewne nie każdy wiedział wcześniej, że serce po przeszczepie nie odczuwa bólu?

Podobał nam się styl, w jakim Martin napisał swoje „Świerszcze…” i mnogość cytatów. Książkę czyta się szybko. Może jest troszkę „przesłodzona”, ale na pewno wzrusza i zmusza do zastanowienia, a chyba o to właśnie w książkach chodzi?

Po degustacji pysznego ciasta upieczonego przez naszą klubowiczkę, która przyjeżdża na nasze spotkania zaledwie kilka razy w roku aż z Hamburga oraz po ożywionej dyskusji wystawiałyśmy ocenę lekturze. Wśród oddanych głosów były trzy 6 i trzy 5, ale  dwie 3 także i po jednej 4 i 7! Łącznie książka zdobyła 5,0 pkt/10, a zatem uplasowała się w strefie średniej.

Zastanawiamy się czy nasze wymagania w stosunku do czytanych książek nie są przesadne, bowiem te same lektury na czytelniczych portalach często zdobywają znacznie większą punktację niż w naszym gronie, a same powieści Charles’a Martina cieszą się ogromnym zainteresowaniem czytelniczek.

Cóż, widocznie apetyt rośnie w miarę jedzenia…tzn. czytania.

 

JR