Jak dalece teoria różni się od praktyki przekonałyśmy się wczoraj wieczorem na naszych zajęciach dla „ręcznych działaczy”. Naszym marzeniem było stworzenie bransoletki z filcu, a że lubimy wszystko wykonywać same nie poszłyśmy łatwiejszą drogą (korzystając z filcu w arkuszach) tylko postanowiłyśmy ufilcować naszą wełnę czesankową, a jedynie udekorować ją elementami z „gotowca”. Mówi się łatwo, gorzej z wykonaniem. Wprawdzie na stole leżała książka z dokładną instrukcją, ale…

       No właśnie, to ale. Może był zły biorytm, może powietrze zanieczyszczone bardziej niż zazwyczaj, a może po prostu jakieś złe wibracje wśród zgromadzonych. W każdym razie było ciężko, ciężej niż zazwyczaj. Książkowa teoria swoje, a życie swoje. Pasma wełny się rozwarstwiały, nie chciały się połączyć z sobą tworząc dziury i nieestetyczne prześwity. Tylko trzem paniom udało się zmierzyć z potworem w pierwszej próbie, reszta poległa. Ale od czego nasz duch wojownika, zaczęłyśmy od nowa.

      Drugie podejście też nie dla wszystkich zakończyło się zwycięstwem, wprawdzie totalną klęską zakończyła się tylko jedna praca, jednak dwie ufilcowały się tak bardzo, że ich właścicielki nie wcisną ich nawet na rękę. Cóż nasza szczuplutka koleżanka dostanie chyba wkrótce dwa filcowane upominki.

        Może tak miało być, przecież nie ma nic piękniejszego niż obdarowanie kogoś prezentem, a jeśli to rzecz własnoręcznie wykonana, to czyż może być coś piękniejszego?

       Za tydzień dekorujemy bransoletki z filcu  i może spróbujemy stworzyć coś większego (marzą nam się torebki). Przedstawiamy również zdjęcia dokumentujące naszą walkę o stworzenie czegoś z niczego.

JR