Czekolada była wszędzie. Na okładce naszej grudniowej lektury, w postaci pralinek, cukierków, pierników oraz deseru z mandarynką. Wprawdzie wpisało się to doskonale w przedświąteczny klimat, niemniej jednak czekolady na długo mamy dość…Zgodnie stwierdziłyśmy, że kolejna książka o niej to niezbyt rozważne posunięcie, w końcu ile można o tym pisać? Mamy jeszcze w pamięci doskonałą „Czekoladę” J. Harris oraz wspaniałe „Ósme życie (dla Brilki)” N. Haratischwili, przy nich „Zapach czekolady” Ewalda Arenza  wyraźnie traci. Nie zgadzamy się również z określeniem powieści mianem romansu, żaden romans to nie jest.

Postaci snują się niemrawo i z rzadka ze sobą rozmawiają. Bohaterów książki, może z wyjątkiem pojawiającej się w dalszej części powieści aktorki Louise oraz stryja Josefa Liebeskinda, nie sposób polubić. Sam August jest takim właśnie „czekoladowym żołnierzykiem”, nie mężczyzną z krwi i kości, zaś Elena zimną, wyrachowaną kobietą, by nie użyć mocniejszego określenia...Wiednia prawie nie widzimy, za to mamy wydumane, absurdalne zawody pływackie w jeziorze podczas burzy, którym to fragmentem autor naprawdę „popłynął”...

Najbardziej trzymającym w napięciu momentem jest pożar Ringtheater, który miał miejsce w rzeczywistości 8 grudnia 1881 roku. Zatem nasza dyskusja odbywała się w przeddzień rocznicy tego tragicznego wydarzenia, w którym zginęło prawie 400 osób. Oczywiście mimo właściwie braku akcji w pierwszej części, znalazłyśmy w powieści kilka jaśniejszych punktów, niemniej jednak pozostawiła ona po sobie lekki niedosyt i rozczarowanie.

 

Szczypta magii, przypraw i kakaowego ziarna nie wystarczy do stworzenia dzieła, od którego nie możemy się oderwać, nawet w zimowe, mroźne wieczory, a niesamowity węch i olbrzymia wyobraźnia Augusta nie przysporzyły powieści wielbicieli. Niestety dowiodło tego nasze głosowanie podczas którego książka uzyskała wprawdzie jedną „8” ale pozostałe noty były dużo niższe - cztery „5”, pięć „4” i po dwie „3” i „2”, zatem średnia wyniosła zaledwie 4,14/10 pkt.

JR