"Przyjdzie taki czas, że każdy będzie chciał być artystą...

tylko kto będzie podziwiał te dzieła?"

Stanisław Lem

W przyjaznym  anturażu, nakrytego pastelowym obrusem stołu i kwiatów zwiastujących, nadchodzącą nieśpiesznie wiosnę, przyszło nam zmierzyć się z całkowicie odmienną w odbiorze książką. Tylko jedna z klubowiczek broniła lektury, twierdząc, że wiele z niej wyniosła i przyznając jej pełne 5 punktów. Ale o tym na końcu...

Tą nieszczęsną lekturą był „Dom na rozdrożu” Ewy Bieńkowskiej.  Zaczynając czytanie, oczekiwałyśmy ciekawej opowieści o rodzinnym domu, wspomnień o dawno minionych latach, dziadkach, rodzinie… Słowem liczyłyśmy na ciepłą, napisanym pięknym językiem książkę. Tymczasem każda następna strona rozczarowywała nas coraz bardziej.  Utwór  Bieńkowskiej miał tylko jeden plus - był nim styl, ale niestety to stanowczo za mało, by książka się obroniła.


Nasze zarzuty dotyczyły zwłaszcza ciągłego wracania do postaci matki, niespełnionej poetki i pisarki, która wprawdzie zdążyła wydać słynną trylogię (kto o niej dzisiaj pamięta?), ale już z wydaniem zbioru jej wierszy nie poszło tak dobrze. Pisanie na kilkunastu stronach, o nigdy nie wydanej książce matki, roztrząsanie fragmentów tej powieści  wydaje się dla przeciętnego czytelnika za bezcelowe. Także wspomnienia autorki, dotyczące gości odwiedzających jej rodziców, a zwłaszcza  cytowanie tego co wówczas powiedzieli, jakie fragmenty dzieł recytowali itd. czyta się z lekkim niedowierzaniem. Zwłaszcza, że udało nam się zauważyć, to iż pisarka błędnie cytuje fragment pieśni, którą rzekomo śpiewała pewna starsza kobieta na podwórku warszawskiej kamienicy. Można zaryzykować stwierdzenie, że książkę odbiera się jak nudny wykład profesorski, którego studenci muszą wysłuchać, ale nic z niego nie wyniosą.


Dwie z uczestniczek spotkania uczciwie przyznały, że nie dokończyły lektury, bowiem jak stwierdziły: „szkoda było na nią ich czasu” . I niech to będzie naszym  podsumowaniem . Wypada nam jeszcze przeprosić Dankę Braun, za naszą recenzję jej „Historii pewnego związku”. Teraz sięgnęłybyśmy po nią z przyjemnością.

To, że nasze spotkanie przebiegało w przyjemnym klimacie zawdzięczamy tylko temu, co leżało na stole, a były to dwa wspaniałe, domowe ciasta: bananowe i marchewkowe, upieczone przez niezawodne jak zawsze p. Marię i Teresę.  Dzięki tym smakołykom udało nam się zachować dobry humor i z nadzieją oczekiwać następnej lektury w dyskusyjnym klubie.

Książka „Dom na rozdrożu” otrzymała od nas równe 2,0 pkt/10, choć i to wydaje się trochę na wyrost. Niestety, była to pierwsza książka, z omawianych dotychczas podczas spotkań Dyskusyjnego Klubu Książki w Zielonkach, po przeczytaniu której byłam wdzięczna Bogu, że to już koniec…

JR