Frywolitki niestety nas przerosły, przynajmniej na razie. Nie zrezygnowałyśmy bynajmniej z szydełkowania, po prostu skupiłyśmy się na czymś dużo prostszym...Tylko, czy aby na pewno prostszym? Urzekły nas maleńkie kolorowe czapeczki na jajka bądź wydmuszki, padło zatem hasło: robimy! Można powiedzieć, cóż to za filozofia taką czapeczkę „jajczaną” wydziergać. Otóż, okazało się, że jest, i to niemała! Początkowo nawet piękne, wiosenne kolory zakupionych włóczek nie były w stanie poprawić nam humorów.

 

Na nic zdało się żmudne przeliczanie oczek i wpatrywanie w schemat, zamieszczony w czasopiśmie dla wielbicieli ręcznych robótek. Na nic prucie i zaczynanie pracy od nowa z wykorzystaniem innego motka. To co wychodziło na pewno czapeczką dla jajka nazwać nie mogłyśmy, no chyba, że indyczego...Po dwóch godzinach zrozumiałyśmy, że tylko cierpliwością i improwizacją można przełamać impas. Gosia zaczęła szydełkować nie wzorując się zupełnie schematem, lecz własną intuicją i dzięki temu pierwsza, różowa czapeczka pojawiła się na stole.

 

 

Na kolejne musiałyśmy czekać aż siedem dni, do następnych zajęć, ale było warto. Teraz już pod czujnym okiem Gosi, oczko po oczku, rosły kolejne nakrycia w kolorze różowym, żółtym, zielonym i fioletowym. Te, które są już ukończone czekają tylko na dekorację (różowa już gotowa) i można będzie w nie wystroić wielkanocne jajka. Zachęcamy wszystkich do zabawy!

 


 

JR

Galeria zdjęć