Postawiono przede mną ogromnie trudne zadanie, napisać parę zdań o książce Penelope Ward zat. „Przyrodni brat”, którą musiałyśmy (!) przeczytać w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki, bo inaczej każda z nas rzuciłaby tym czymś w jak najdalszy kąt. Próbowałyśmy odszukać jakikolwiek plus, coś co obroniłoby lekturę. Znalazłyśmy tylko jedno zdanie, na samym końcu powieści, wypowiedziane przez Eleka. Tylko jedno zdanie zamieszczone w epilogu wśród 272 stron książki... To chyba wystarczy za całą recenzję.

 

Tego co nam się nie podobało było zdecydowanie więcej, począwszy od okładki, a dokładniej zamieszczonej na niej fotografii młodego mężczyzny. Nie zgadzamy się z tytułem powieści, toż to żaden przyrodni brat. Greta i Elec nie byli przyrodnim rodzeństwem. W takim wypadku musieliby mieć wspólnego ojca lub matkę. A zatem byli dla siebie zupełnie obcymi ludźmi. Kolejny zarzut dotyczy błędnego opisu zamieszczonego na okładce książki. Można z niego wyciągnąć wnioski, że rzecz będzie dotyczyła kazirodczej miłości, dramatu, rozterek zakochanych w sobie młodych ludzi, których niestety łączą więzy krwi. Tymczasem Gretę i Eleca nie łączy ani jeden mililitr tego życiodajnego płynu.

 

 

Nie podobał nam się także sam środek powieści, który jest powieloną kalką wcześniejszych wydarzeń, tyle, że pokazanych z punktu widzenia nie Grety, ale Aleka. Jedynym plusem jest chyba to, że z kolejnego źródła wiemy jak wygląda życie współczesnej, amerykańskiej młodzieży. To właśnie do ludzi młodych ta książka powinna być skierowana, dla nas była zbyt wulgarna, płytka i pozbawiona smaku. Zamiast zachwytów nad piękną literaturą, rozgorzała dyskusja nad sensem zakupu przez Instytut Książki takiej właśnie lektury. Po burzliwej debacie wszystkie obecne na spotkaniu panie postanowiły, że wspólnie napiszemy list do tej szanownej instytucji z prośbą o wyjaśnienie, kto i czym kierował się wydając publiczne środki na to „arcydzieło”.

 

 

Gdyby nie pyszne ciasto „Malinowa chmurka, którym się delektowałyśmy, na naszych zdjęciach próżno by szukać choćby najmniejszych oznak uśmiechu. Za końcową opinię niech posłuży wynik głosowania nad książką. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu pojawiły się dwa „0”, obok nich trzy „1”, dwie „2” i jedna, samotna „3” - czyli najwyższa ocena. Średnia wyniosła zaledwie 1,25/10 pkt., co czyni powieść prawie najsłabiej ocenioną w naszym Dyskusyjnym Klubie Książki. Najmniej jak dotąd punktów otrzymała w kwietniu 2016 roku książka „Hanka Bielicka. Umarłam ze śmiechu” Zbigniewa Korpolewskiego – (1,20 pkt).

JR