Ważki temat gościł podczas czwartkowego spotkania Dyskusyjnego Klubu Książki działającego przy naszej bibliotece. Był to problem surogatek czyli matek zastępczych. Ich rola polega na przyjęciu do swojej macicy zapłodnionej komórki  jajowej innej kobiety. Po urodzeniu dziecka musi oddać go rodzicom.

Takiego też zadania podjęła się Iwona, opuszczona przez męża matka dwójki dzieci. Chcąc podnieść standard życia swojej rodziny zgadza się, za kwotę 30 tysięcy złotych, urodzić dziecko Marty i Filipa Olszańskich. Ale jak można było przewidzieć, po kilku miesiącach zmienia zdanie i postanawia zatrzymać niemowlę dla siebie. Na nic zdały się wcześniejsze ostrzeżenia i perswazje matki i przyjaciółki. Iwona ślepo podąża za raz podjętą decyzją.

Dostało się tej naszej lekturze, oj dostało. Ale czy zasłużenie?

Na plus na pewno trzeba zaliczyć odwagę poruszenia tematu, o którym zazwyczaj nie mówi się głośno. Sprzedaż własnego dziecka na pewno nie jest moralnie jednoznaczna. Kolejnym problemem był fakt pośrednictwa w tym procederze agencji. W świetle polskiego prawa było to przestępstwo, bowiem „Czerpanie korzyści materialnych z macierzyństwa zastępczego (w tym pośredniczenie między surogatką a ewentualnymi "klientami") jest przestępstwem” (art. 189a § 1 i 2 oraz art. 211a k.k.).

Bardzo trafnie przedstawiła autorka życie w korporacji z całą ich specyfiką. Natomiast opis podróży Marty z uprowadzonym dzieckiem czy jej pobyt u babci, cudowne znalezienie etatu w bibliotece,  jest tak banalny i niewiarygodny, że sprawia wrażenie zupełnego oderwania od rzeczywistości.     

Książka jest bardzo nierówna, za mało w niej dialogów. Mamy wrażenie, że autorka opowiada nam jakąś historię, w niezbyt wyszukanym zresztą stylu.

Niczego nie można jej zarzucić od strony edytorskiej, choć okładka nie zachwyciła naszych pań. Bardzo wygodna w czytaniu czcionka, odpowiednie światło, krótkie rozdziały, lekka broszurowa oprawa i optymalna objętość. Na pewno można ją spokojnie czytać w autobusie bądź tramwaju, nie wymaga bowiem wielkiej koncentracji czytającego.

„Kukułka” Antoniny Kozłowskiej na pewno nie jest arcydziełem literackim, ale pochyla się nad tak ważkimi problemami, że można po nią sięgnąć.  Mnie osobiście książka mniej zirytowała niż jej poprzedniczka „Fausta” Krystyny Kofty. Podczas tajnego głosowania otrzymała noty od 1 do 5, więc oceny były raczej wyrównane. Średnia wyniosła 3,36 pkt/10, a więc o cały punkt więcej od naszej październikowej bohaterki.

Za miesiąc kolejne, już trzecie w nowym sezonie spotkanie z polską literaturą. Mam nadzieję, że zdecydowanie lepiej przez nas ocenioną. Ale o tym już za miesiąc…

Na zakończenie muszę gorąco podziękować Gosi za przecudowne, przepyszne ciasto. Każdy z uczestników spotkania zachwycać się będzie jeszcze długo jego smakiem, a ci wszyscy którym nie było dane spróbować tarty tatin z bitą śmietaną i miętą w wykonaniu naszej koleżanki niechaj żałują!

JR