Udało się. Zaczęłyśmy dziergać kury, a raczek kurki (ocieplacze na jajka). Na stole pojawiły się różnokolorowe wzory przygotowanych przez Anię modeli oraz różne kolory włóczki. Powolizaczęły powstawać kurki żółte, białe i czarne (to zapewne słynne „zielononóżki”).

Słowo powoli nie jest może adekwatne do tego, co się właściwie działo, bowiem niektóre z pań nie wyszły dalej poza łańcuszek z aż… 18 oczek. Pociechą może być to, że do świąt naprawdę sporo czasu, może zdążą.

 

 

Dla tych, których szydełko „parzy” w ręce znalazło się inne zajęcie. Skoro zima i mróz, to chętnie sięgamy do wełny czesankowej i filcujemy zapamiętale, jak choćby kolorowe kwiaty, stanowiące podstawę pięknych broszek. W tym specjalizują się Marysia i Bernadeta, jedna zajęła się płatkami róży, druga zielonymi listkami. Ręce pracowały ochoczo, zwłaszcza po skonsumowaniu pysznych muffinek z malinami (Dorotko, jesteś wielka!), nie zdziwił nas więc widok ukończonej szybko broszki. Kolejna czeka już tylko na doszycie zapięcia.

 

 

Muszę też wspomnieć o planach na kolejne spotkania. Po szczęśliwym zakończeniu stadka kur, zamierzamy zmierzyć się z haftem richelieu. Wszyscy obecni na warsztatach wybierali odpowiedni dla siebie wzór, by go skopiować i spokojnie obliczyć jaką ilość materiału zakupić. Mamy na to prawie cały miesiąc, potem trzeba będzie zająć się jajkami i stroikami. O ile po raz kolejny strojnisie z naszej grupy nie dojdą do wniosku, że jednak czas pomyśleć o sobie i na święta wystroić się w nowe bransoletki. To taki nowy rodzaj uzależnienia, jeszcze nie do końca zdiagnozowany i nieleczony.

I niech tak zostanie.

 

JR

Galeria zdjęć