Baśń to nie taka jakie znamy. Jest tu wprawdzie król i królewicz, którzy wyruszają w świat, żeby odnaleźć białą królową, by ją zabić, ale nie ma szczęśliwego zakończenia ani morału. Powieść właściwie składająca się z dwóch zupełnie różnych części. Pierwsza z nich, którą można nazwać powieścią drogi, opowiada o ojcu i synu, którzy uciekają. Nie wiemy dlaczego, nie wiemy przed kim, jednak ciągle zmieniają swoje miejsce zamieszkania, tak jakby chcieli zatrzeć po sobie wszelki ślad. „Baśń” to opowieść o uciekaniu, o dzieciństwie, o ojcowskiej miłości do syna.

Początek to smutna, leniwie tocząca się narracja, potem dostajemy niczym obuchem w głowę, zaś druga część jest zdecydowanie inna. Pozbawiony opieki ojca syn nie może się odnaleźć w nowym dla siebie świecie, co w konsekwencji prowadzi do tragicznego finału. Zachwycił nas styl powieści, napisanej oszczędnym, prostym językiem, zdawać by się mogło całkowicie pozbawionym uczuć. Książka napisana pięknie, ale świat w niej przedstawiony jest zimny i okrutny, straszny. Po jej przeczytaniu marzy nam się coś łatwego, choć jak stwierdziłyśmy prawie jednomyślnie to właśnie te ciężkie, przygnębiające książki uważamy za najlepsze.

Wyniki głosowania pokazały jak skrajne odczucia wzbudziła w klubowiczkach powieść Bengtssona. Obok wysokich trzech „9” i trzech „8”, pojawiły się także cztery „7”, trzy „6” i po jednej „4” oraz „2”. Świadczy to o tym, że książka na pewno nie była ani łatwa ani przyjemna. Przełamać ciężką atmosferę pomogła nam Ela, która w nawiązaniu do spotkania lutowego, poświęconego Szymborskiej, przygotowała dla wszystkich pań cudowne limeryki. Bawiłyśmy się cudownie, odczytując głośno poświęcone nam utwory, których nie powstydziłaby się nawet sama noblistka. Brawo Elu! Pozostaje tylko żywić nadzieję, że taka atmosfera towarzyszyć będzie kwietniowej dyskusji, tuż po Świętach Wielkanocnych.

JR