Jesienno-zimowy sezon dyskusyjny rozpoczął się spotkaniem plenerowym. Wrzesień to piękny miesiąc do czytania w ogrodzie, a nawet, jak dowiedliśmy w ostatni czwartek, do długich rozmów o książkach. Goszczący nas już od lat pp. Maria i Marian Bartosowie z niezwykłą serdecznością prezentowali swój ogród tym paniom, które przybyły tam po raz pierwszy, wszystkich zaś bez wyjątku obdarowali owocami rosnących w nim drzew. Zajadałyśmy się więc jabłkami i gruszkami japońskimi, które o dziwo wcale nie przypominają gruszek, ale polskie, szare renety.
 
 
 
Pogoda nas rozpieszczała, nie było żadnych przeszkód przy buszowaniu między wrzosami i hortensjami. Nasycone pięknem przyrody klubowiczki zasiadły na tarasie przy sowicie zastawionym stole. Kłóciło się to nieco z omawianą lekturą, w której obserwujemy poszczącą, a nawet od czterech miesięcy głodującą dziewczynkę Annę O’Donnell. By nieco złagodzić naszą kulinarną rozpustę, raczyłyśmy się również „Chipsami Pustelnika”, które miały choć w małym stopniu przypominać jedyny pokarm małej Irlandki, czyli „mannę z nieba”.
 
 
 
„Cud” Emmy Donoghue jest lekturą bardzo swoistą, zarazem przepełnioną rosnącym z każdą chwilą napięciem i angielską flegmą. Towarzyszymy wykwalifikowanej angielskiej pielęgniarce Lib, co ważne protestantce, w obserwacji głodującej, jedenastoletniej dziewczynki. Trwająca dwa tygodnie, dwudziestoczterogodzinna obserwacja dziecka, na zmianę z irlandzką zakonnicą, ma dowieść cudu życia bez pokarmu lub ujawnić oszustwo i perfidną mistyfikację. Wszystko to w otoczeniu mokradeł i torfowisk małej, irlandzkiej wioski, latem 1850 roku, tuż po zakończeniu trwającego kilka lat wielkiego głodu.
 
 
 
Podejrzliwa i sceptycznie nastawiona Lib chce jak najszybciej zdemaskować misternie przygotowane oszustwo, bowiem jako doświadczona pielęgniarka doskonale wie, że nie przyjmująca od czterech miesięcy pokarmu dziewczynka nie może być w tak dobrym stanie. Poznając bliżej samą Annę i skrywaną przez nią mroczną tajemnicę, zmienia swój stosunek do dziecka, szuka pomocy i sposobu ratunku dla niej. W trakcie czytania powieści napięcie stopniowo wzrasta aż do zupełnie nieoczekiwanego zakończenia, trochę w amerykańskim stylu, ale darujemy to pisarce, bo nie mogłybyśmy znieść śmierci tego dziecka, przy cichej akceptacji matki, ojca i całego środowiska. Nasza lektura była wspaniałym książkowym dowodem na to, jaką straszną rzeczą jest fanatyzm religijny i jaką potworną krzywdę może wyrządzić przesadna religijność. Dyskusja nad książką przeciągnęła się do późnego wieczora, sprowokowała nas do głębszego spojrzenia na religię, jej miejsce w naszym życiu i kraju oraz różnicach w tym względzie w innych państwach. Jedna z pań mieszkająca na stałe we Francji przedstawiła panujące tam relacje na linii państwo-kościół, brak powiązań z polityką itp.
 
 
 
 
Ocena samej książki nie była łatwa. Ktoś kto czekał na wartką akcję, zmieniające się sceny i wątki mógł być zawiedziony. Zarzut, że Lib codziennie robi te same zapiski i nic więcej się nie dzieje, jest bezpodstawny. Już z tych zapisków, zawierających codziennie inne parametry możemy wywnioskować, że życie małej Irlandki jest z dnia na dzień coraz bardziej zagrożone i niebawem dojdzie do najgorszego. Ale najgorszego dla kogo? Dla niej? Przecież będzie mogła zostać pierwszą świętą w tej wiosce. Dla jej rodziców? Wszak będą wówczas rodzicami świętej? Już teraz do jej domu pielgrzymują tłumy ludzi chcących zobaczyć i dotknąć „cudownego dziecka”.
 
 
Moim zdaniem lektura obroniła się doskonale. Przede wszystkim wspaniałym oddaniem irlandzkiego klimatu, ciekawym wątkiem historycznym i samą fabułą. W czasie tajnego głosowania książka uzyskała średnią 6,50/ 10 pkt., otrzymując jedną „4”, trzy „5”, po dwie „6” i „7”, trzy „8” oraz najwyższą jedną, „9”.
 
 
 
 
JR