Piękne, jesienne wrzosy towarzyszyły nam podczas ostatniego, październikowego spotkania z książką. Wprowadziły odrobinę nostalgii i żalu, że lato odeszło, a nastały chłodne i pozbawione słonecznego ciepła dni.

Humory poprawił nam zapach ciepłej jeszcze szarlotki imieninowej, upieczonej przez Teresę. Wszystkiego Najlepszego Tereniu! Do tego jeszcze gorąca herbata z pigwą i można było zacząć dyskusję o „Fauście”. Oczywiście poprzedziła ją tradycyjna już wymiana przepisów, o której obiecałam wspomnieć. Jest to niemal obowiązkowy punkt programu, a panie nie wyobrażają sobie życia bez tych naszych czwartków.  Można się pokusić o stwierdzenie, że to już taka nasza mała bibliofilska rodzinka.


Jak to jest w zwyczaju zaczęła Ela, przybliżając nam zarówno biografię autorki jak i jej dotychczasową twórczość. Pięknie, bo potem było już coraz gorzej…

Spodziewałyśmy się czegoś zupełnie innego, czegoś znacznie więcej. Dotychczas znałyśmy pióro Krystyny Kofty jedynie z jej felietonów zamieszczanych w magazynie Twój Styl.  „Faustą” została przez nas pochwalona za piękną formę edytorską,  za okładkę, która mówi wszystko. Czyta się ją szybko, choć początek dla wielu był już udręką. Swoje zastrzeżenia miałyśmy już od ok. ¾ książki. Zdumiewa nas incydent z egzorcyzmami nad umierającym Filipem – coś niezrozumiałego, by nie powiedzieć niedorzecznego i zupełnie pozbawionego racji bytu. Opis sczerniałych dłoni zmarłego, wycie i tocząca się z ust piana byłaby może doskonałą sceną w horrorze, tutaj zupełnie niepotrzebna.


Pisarka ciągle podkreśla na kartach powieści, że jest osobą niewierzącą (znamienne pisanie słowa bóg z małej litery), może więc miało to być niejako ośmieszenie tego rytuału religijnego? Jeśli tak, skutek był zupełnie odwrotny i chyba nikt w tę „bajeczkę dla dorosłych” nie uwierzył. Naszym drugim, dużym zarzutem był  wątek z niemieckim salonem piękności. Na Boga, co to miało być?. Bunkier pohitlerowski? Na przedmieściach, prawie w slumsach, salon z dziewięcioma piętrami w głąb ziemi? Brakowało tylko karłów stojących na straży u wejścia do tego „przybytku”.


Książka jest bardzo nierówna, odnosi się wrażenie, że autorka pisała ją „zrywami”, jakby z musu. Może dlatego jej zakończenie pozostawia nas z rozłożonymi rękoma. Chce się powiedzieć: co to ma być?  Już koniec a my zostajemy z niewyjaśnionymi kilkoma ważkimi kwestiami? Czyżby brakło czasu?

Gdzieś pogubiły się w tym wszystkim ważne tematy podejmowane na kartach powieści, a przecież takowe były. A może po prostu było ich za dużo? Bo był i holocaut, było kazirodztwo (i to chyba do kwadratu), patologiczna rodzina (choć czy naprawdę?), alkoholizm, samobójstwo, depresja, starzenie, choroba itd.

Nie można mieć zarzutów do stylu, ale jak chyba słusznie powiedziała p. Maria: tu zdecydowanie styl przerósł formę ze szkodą dla tej drugiej. Padło też zdanie, że może lepiej będzie, jeśli pisarka skłoni się wyłącznie do krótkiej formy, w której jest mistrzynią.

„Fausta” Krystyny Kofty nie zachwyciła nas niestety, choć w czasie tajnego głosowania nad lekturą pojawiła się jedna bardzo wysoka ocena.  Oprócz 8 i jednej 2 dominowały 4 i 5.  Średnia wyniosła 4,36 pkt/10, a więc o jeden punkt mniej od naszej wrześniowej bohaterki.


Za miesiąc kolejne spotkanie z polską literaturą, wierzymy, że lepiej przez nas ocenioną.

JR

Realizowane w ramach współpracy z Instytutem Książki